Nigdy się nie zgodzę z zaszufladkowaniem jednego z największych pisarzy XX wieku do gatunku sci-fi mimo iż twierdzi tak znakomita większość.
Brak nagrody Nobla, która S.L. się słusznie należała jak psu kość, nie dziwi mnie. Tak jak brak rzetelnej biografii wiele lat po śmierci autora "Solaris", która ukazała się dopiero w roku 2017 autorstwa Wojciecha Orlińskiego pt.: LEM Życie nie z tej ziemi.
Nie należał do żadnej partii, klubu literackiego, związku czy redakcji. Chadzał jak kot, własnymi ścieżkami. Był jedyny i niepowtarzalny pod każdym – literackim, intelektualnym, humorystycznym, prewidystycznym, naukowym, semantycznym – względem. Fantastyczny Stanisław Lem.
Niedoceniany i nieczytany – niezrozumiały. Przynajmniej w Polsce, sądząc po wydawniczych statystykach. Nie należał do nurtu sci-fi mimo wielu dekoracyjnych podobieństw. Fantastyczność, która sprowadza się do rakiet i obcych planet, jest u Lema tylko pretekstem do futurologiczno-psychologicznych i społecznych dociekań. Ubrany, niejednokrotnie, w szaty kosmonauty bohater powieści Lema, ma tyle wspólnego z fantastyką, co latanie na miotłach Harrego Potera z literackim dramatem. Brednia ma długie życie. Niestety ta brednia, zaszufladkowała jednego z największych myślicieli i futorologów XX wieku do kategorii "fantastyki" – z której co prawda kilku znakomitych pisarzy się wyłamuje (np. Philip Dick) mimo iż zakwalifikowani zostali do tej samej szuflady, bajań i nieprawdopodobnych fantazmatów i najzwyklejszych bzdur z dużą dawką "niepoważnego" z założenia humoru. Podglebie semantycznego nieporozumienia stanowi fantastyczny teatr, cybernetyczna dekoracja, w której fabuły lemowskich powieści są odgrywane i oczywiście opacznie rozumiany humor, który Lema jako poważnego i poważanego literata deklasuje.
Jak mawiał Lem: "Kiedy dawać psu kiełbasę zapalając lampkę, po jakimś czasie pies będzie wydzielał ślinę na sam widok światła. A kiedy człowiekowi pokazywać atramentowe bazgroty na papierze, po jakimś czasie powie, że to wzór na nieskończoność wszechświata. Wszystko to fizjologia mózgu, tresura, nic więcej".
Szuflada sci-fi było taką tresurą, odmykana za każdym razem kiedy pojawiało się słowo LEM, bezwolnie kojarzone z tym właśnie fantastycznym teatrem by nie powiedzieć cyrkiem. Nikt, ze znanych mi pisarzy, nie podejmował z taką językowo/scenariuszowo dezynwolturą, tylu różnych tematów i przewidział tylu różnych zjawisk (wirtualna rzeczywistość, DTP., upadek socjalizmu). Sama kombinatoryczność lemowskich toposów przyprawia o zawrót głowy współczesnych biografów i badaczy jego twórczości, co zapewne możemy tłumaczyć bardzo długim brakiem jakiejkolwiek biografii, nie boję się użyć tego słowa: genialnego Stanisława Lema. Pisał znakomite Apokryfy – recenzje nieistniejących książek i fikcyjne występy; pretekst do rozwijania skomplikowanych zagadnień, jak na przykład personetyki: wizji technologii przyszłości czy personoid: więźniów komputerowych światów (zapowiedź wirtualnych rzeczywistości), zagadnień etyki i ontologii z tym związanych (Doskonała próżnia), holocaustu i nazizmu (Prowokacja), jako nieopłacalnego a przy tym, i dlatego właśnie, irracjonalnego i atawistycznego, stojącego w opozycji do wielu innych publikacji, które próbują holocaust racjonalizować.
W szkicach książek, które chciałby napisać ale nie starczało mu czasu jak: Gruppenfuhrer Lousi XIV - pisał o esesmanie, który w dżungli buduje kopię dworu Króla Słońce. Wszystkie fikcje i recenzje znajdziemy w Apokryfach (Doskonała Próżnia, Wielkość urojona, Prowokacja i Biblioteka XXI wieku). Wojciech Żukrowski nazywał apokryfy "masturbatorkiem mózgowym" z czym oczywiście zgodzić się nie mogę, bo toż to prawdziwy literacki hardsex a nie jego mechaniczna namiastka. Apokryfy zawierają fabuły znakomite na całe książki, które niestety Lem szybko wrzucał do worka niepamięci, a szkoda, niektóre, mogły by pretendować i do Nobla. Szaty humoru, w które często jest odziana lemowska proza nie mogła zyskać uznania, poprzez niepowagę jaką humor zdaje się być postrzegany – jakby o poważnych sprawach nie można było mówić z humorem, z czego wynika – niepoważnie. Właśnie ów humor i pozorna karkołomność stylistycznych zabiegów, woalem nieporozumienia przykryła lemowski sposób myślenia i narracji również i u polskich czytelników. Niestety. Wielu straciło możliwość obcowania z literaturą poważną i ważką, traktującą czytelnika z całą dostępną intelektualną powagą. Lem uważał świat za "zbiorowisko najfantastyczniejszych dziwności, których powszechność niczego nie tłumaczy".
Z tej ludzkiej fantastycznej gnojowicy tworzył pćmy i murwie, długonie, lepniaki i bladawce, myślące skrzynki i poetyckie maszyny, połączył fantastycznonaukową tkaninę z językiem baśni (Klechdy sezamowe - Leśmiana) – tworząc "język staroroboci" i cybernowoczesne średniowiecze z inkwizycją nieokiełznanej technologii.
Futurystyczne średniowiecze, które powołał do istnienia, łączy bajkę z futurologią, w której roboty potrafią wyrywać się spod władzy ludzi, a dziś, ludzie spod władzy robotów, niekoniecznie tych mechanicznych.
Awruk – okrzyk bojowy rodu Selektrytów, co wspak daje popularne: kurwa, mogłoby być całym komentarzem do nieporozumienia związanego z nieszczęsnym sci-fi.
Jak sam Lem donosił:
Wiadomo: łatwiej krytykować niż czytać i rozumieć.
Planeta Pinta z podróży 13 Dzienników Gwiazdowych to jedna z najlepszych alegorii totalitaryzmu, w której tresowane ślimaki potrafią się układać w państwowotwórcze hasła. Pamiętam te hordy ślimaków z czerwonymi flagami sunące 1 maja po ulicach miast polskich. Sam brałem przymusowo udział w tym ślamazarnym pochodzie donikąd. Również "Eden" stanowi metaforę totalitaryzmu, w którym genetycznie modyfikowane społeczeństwo, odkryte przez ziemskich astronautów przypadkowo rozbijających się na obcej planecie, dowiadujących się o historii planety od członka społeczeństwa edeńskiego, które kreuje okaleczone mutanty dobrowolnie zamykających się w obozach koncentracyjnych i dobrowolnie układających się w zbiorowych grobach. Przewrotność myśli Lema to zasadnicza oś jego przenikliwego i inteligentengo fantastycznego wehikułu, nieprawdopodobnie prawdopodobnego za każdym razem kiedy rozbieramy go na czynniki pierwsze a może i na drugie. Upadek socjalizmu, jako odosobniony literacki fakt, wieścił już w Dziennikach Gwiazdowych w latach pięćdziesiątych, aby dodać do listy jego prewidystycznych dokonań kolejny solidny futurologiczny pocisk kierowany ludzkim umysłem.
Wymyślał bomby miłości bliźniego (BMB), dobruchający polityczny środek bojowy, wywołujący nagły przypływ altruizmu i empatii (Kongres futurologiczny) - tak bardzo przypominający mi współczesny słodkopierdzący populizm. Betryzacja – (Powrót z gwiazd) – zabieg usuwający z ludzkiej psychiki zdolność do agresji, którego myśl o nim najmniejsza, wzbudza największą przykrość. Utopia życia bezstresowego z awersem szkód go wywołującego.
Książki Lema traktują o realnych problemach ludzi, paradoksach nauki, wiary, rozumu, życia. Lem to naukowy sceptyk, żąda dowodów, latające talerzy wyśmiewał już w 1957 roku. Sam na pewno daleki był od szaleństwa ale z upodobaniem tworzył szalone historie i postaci: Tarantogę, Dońdę, Trottelreinera, Corcorana, Zazula, Vliperiusa – używają archaicznych słów i walą prosto z mostu pewni swoich stanowisk – takoż samo jak Mieczysław Choynowski, mentor Lema, autor dzieła o bezinteresownej agresywności, zwolennik i entuzjasta cybernetyki, tak często pojawiającej się na kartach lemowskiej prozy.
Lem to fantastyka filozoficzna, ze znamionem futurologicznych i totalitarnych prawdopodobieństw.
(Cyberiada) – kpiny metafizyczne, parodie marksizmu, smoki prawdopodobiństwa napisane językiem starorobocim, aby dodać do coraz wydłużającej się listy kolejne antyfantazmaty niż fantazje. A jakie dialogi! - Chciałbym ją mieć pod sobą. - Nie rusz, ekskremencie. Tomka dziewczyna. - Ale on szczęściarz. Diabeł mu jaja kołysze. Podejmował tematykę kontaktu człowieka z obcą cywilizacją, która kończy się fiaskiem, destrukcją jednej ze stron (Fiasko, Człowiek z Marsa), paradoksów cybernetyki czy składania ludzi z atomów. Las zdziczałych mebli atakujący Tichy'ego w jego podróży 21 jest gąszczem w stylu Ludwika XV, z którego wypada na niego dzika kozetka i zdziczałe komody, które wypuszczały liczne pędy wieszaków. To biotechnologiczne stwory meblarskie hodowane nie w fabrykach a zagajnikach. Jak wiadomo niekontrolowana złośliwość rzeczy ożywionych ma przewagę nad złośliwością rzeczy martwych. Według Lema: głęboki rozkład jest konsekwencją nadmiernego rozwoju. Hodowla biżuterii skórnej i innych wykwitów ciała to u Lema normalność tak jak spory o niesmaczność rozrodczości czy innych anarchii cielesnych, na którymi zapanować miały różne komisje jak: CIPEK - Centralny Instytut Pełnej Estetyzacji Kończyn czy KUC - Komisja ds. Cudnych Lic. Dyskusjom o randze i przyszłości nosa nie ma końca. Czyż to nie współczesny obraz (i wiele innych, podobnych) wylewający się nachalnie nie tylko z TV? Czyż to nie przypomina współczesnej wścieklizny piękna i kultu ciała, z operacjami plastycznymi narządów rodnych włącznie, zaokrąglaniem i odmładzaniem wagin, golenia do cna całego ciała, jego mitologii i nadwrażliwości na każdą zmarszczkę, nieakceptacji własnej "osoby" doprowadzającej do depresji przez najmniejszy pryszczyk?
Wszechstronność Lema przyprawia o zawrót głowy niedowierzającej "krytyce", że mogła to napisać jedna osoba. Tak uważał Philip Dick, napisawszy list do FBI, że Lem to jakaś tajna organizacja, bo nikt w pojedynkę nie mógłby się posługiwać tyloma "językami, zagadnieniami i zjawiskami. Trzeba wspomnieć, że Dick, mimo swej genialności był fantastycznie "zakręcony".
Lem nie był hochsztaplerem i oczajduszą z gatunku Danikenowskiego, którego do szuflady "paleoastronautyka" wrzucono zamiast na śmietnik, czy Tolkienowskiego, w którym wszystko i wszędzie jest możliwe, deux ex machina rozwiązuje wszystkie nierozwiązywalne problemy inteligentnie słabowitych autorów. Wszystko staje się możliwe z pomocą dobrodusznego Boga, którego Lem widział zwyczajowo inaczej niż "reszta", kreśląc swój genialny i najpiękniejszy intelektualnie projekt pod tytułem DUIZM.
Duizm – religia pozbawiona dogmatów (Dzienniki gwiazdowe).
Teologowie dychtońscy za szperklapy się brali ze zdziwienia słysząc potem od mnie, że my tak na Ziemi nie myślimy i że są kościoły, interesujące się tylko jednym, mianowicie przednim bytowaniem pośmiertnym. Nie mogli pojąć, czemu ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było. Duizm zmieniał w toku stuleci swój trzon dogmatyczny, ale zawsze okazywał wielkie zainteresowanie problematyce eschatologicznej, co za profesorem Gragzem doprowadziło właśnie do wczesnych prób rozruchu technologii unieśmiertelniającej. Jak wiadomo, umieramy od starzenia się, a starzejemy się, czyli ulegamy rozchwierutaniu cielesnemu - tracąc niezbędną informację; komórki zapominają z czasem, co robić, żeby się nie rozpaść. Przyroda dostarcza trwale takiej wiedzy tylko komórkom rozrodczym, bo inne guzik ją obchodzą. Tak więc starzenie się jest trwonieniem życiowo ważnej informacji".
W dyktandach, żartobliwie, Lem uczy nas ortografii i daje popis, nie przez wszystkich akceptowanej literackiej wyobraźni.
W 2002 roku w ramach "dnia dysleksji" zorganizowanego pod patronatem Ministerstwa Edukacji Narodowej, ogólnopolskiego dyktanda, podczas którego wykorzystano tekst Lema, zaprotestowała Liga Polskich Rodzin zarzucając że: "jest to tekst promujący kanibalizm, a w dalszej perspektywie cywilizację śmierci".
Elektrybałt – elektroniczny poeta wyposażony w "ksobne egocentryzatory ze sprzężeniem narcystycznycm"skonstruowany przez Trurla, nie powiedziałby większych bredni jakie wyłożył w odczycie o polerowaniu szlifów krystalograficznych dla wstępnego studium anomalii magnetycznych.
Wróćmy na chwilę do tekstu. Kiedyś noszono kalosze, obecnie już nie, odpowiedział Stanisław Lem zapytany: dlaczego już nie pisze powieści, co było bardziej odpowiedzią na płynnie zmieniające się gusta i mody zaglądające również i do literatury.
HOPSA, HOPSA.
Sami rozszyfrujcie co oznacza ostanie słowo.
Dajcie sobie hopsa w literaturę Lema.
Nie powiem: nie pożałujecie – nie jestem wróżką.
Ja nie żałuje.
Lem to literacki orgazm z najpiękniejszą ze "sztuk", lemoniada lepsza niż alkohol, po którym znowu będziecie mieli wiecznie odnawialnego kaca.
Dylematy mają tylko dyletanci.
No to HOPSA.